iewielkie domki Jaś i Małgosia, stojące w północno–zachodnim rogu rynku, zdają się jeszcze drobniejsze w zetknięciu ze stojącym za nimi kolosem, XIV-wieczną gotycką bazyliką św. Elżbiety węgierskiej, zwaną też Farą Elżbietańską lub od swej późniejszej funkcji Kościołem Garnizonowym, posiadająca najwyższą wieżę Wrocławia — dziś liczy sobie około 90 m, jednak gdy w XV w. ukończono jej budowę, miała wraz ze swym 50-metrowym hełmem ponad 130 m wysokości i była nie tylko najwyższą wieżą na Śląsku, ale jedną z najwyższych w Europie. W zamierzeniu miał spełniać ambicje wrocławskiego patrycjatu i bogatego mieszczaństwa, konkurując wielkością z biskupią katedrą św. Jana.
Kościół ten był pierwotnie katolicki, jednak w roku 1525 przeszedł we władanie protestantów. Legenda głosi, że sprytny patrycjusz protestancki i podskarbi królewski Heinrich von Rybisch wygrał go w karty od Erharda Scultetusa, mistrza krzyżowców od Św. Macieja, ryzykując utratę cudnej urody złotego łańcucha. W cztery lata po przejęciu kościoła przez protestantów przekrzywiony od początku, zbyt ciężki, bo ważący dobrze ponad 25 ton hełm runął z wieży na pobliską kamienicę nr 22. Katolicy stwierdzili, że to kara za odebranie im kościoła. Protestanci z kolei ogłosili, iż był to cud, gdyż w wyniku katastrofy budowlanej zginęła jedynie znajdująca się na dachu kamienicy kotka. Opowiadano, że przechodnie widzieli anioły unoszące opadającą część wieży, co zresztą obrazuje płaskorzeźba na fasadzie kościoła.
Cuda mnożyły się wokół fary św. Elżbiety. W kapliczce przy kościele, która spłonęła w 1848 r. można było swego czasu zobaczyć drewniany krucyfiks, na którym rosły rzekomo prawdziwe ludzkie włosy!
Bogaci mieszczanie poczytywali sobie za punkt honoru ufundowanie kolejnych elementów wyposażenia kościoła, jego wystrój stawał się więc coraz bogatszy. Dziś na szczególną uwagę zasługuje niezwykłe, 15-metrowej wysokości, rzeźbione w kamieniu późnogotyckie sakramentarium z 1455 r. Niegdyś jednak istniało tu aż 47 średniowiecznych ołtarzy, którymi opiekowali się altaryści mieszkający w pobliskich kamieniczkach Jaś i Małgosia. Z biegiem czasu zgromadzona tu została również ogromna, licząca ponad 370 sztuk, kolekcja przepięknie rzeźbionych epitafiów. Fara szczyciła się również niezwykle bogato zdobionymi organami posiadającymi 91 głosów, autorstwa Michaela i Benjamina Englerów, sławnych w całej Europie twórców organów. Niestety spłonęły one w 1976 r., zachowały się jednak nagrania ich dźwięków i zdjęcia, dzięki czemu można było rozpocząć trwający do dziś ambitny projekt mający na celu ich rekonstrukcję.
Jeśli mamy dobrą kondycję i nie boimy się schodów, wejdźmy na taras widokowy na wieży i obejrzeć stare miasto z lotu ptaka. Warto też zwrócić uwagę na płyty ścieżki prowadzącej z rynku do wejścia do fary - leżą pod nimi groby 23 ściętych na pobliskim rynku uczestników buntu plebsu miejskiego w 1418 roku, którzy zabili kilku radnych oraz burmistrza. Dróżkę ułożono tak, żeby ich groby były od tej pory deptane przez przechodniów i aby ich dusze nie zaznały spokoju po śmierci. Z tego też cmentarza według legendy co noc wstawał duch nieuczciwej sprzedawczyni sukna, by za karę za swe oszustwa od północy do pierwszej odmierzać płótno w pobliskich sukiennicach. Upiór przestał nachodzić swój dawny kram dopiero, gdy wykopano i spalono zwłoki nieuczciwej kupcowej. Zapewne to ta wrocławska legenda stanowiła inspirację dla ballady "Taniec śmierci" Johana Wolfganga Goethego, który w 1790 r. spędził we Wrocławiu dwa miesiące i mieszkał niedaleko kościoła św. Elżbiety.