1368 r. na południowej wieży kościoła św. Marii-Magdaleny zawisł niezwykły dzwon, sześciotonowy kolos wysoki na 180 cm, o obwodzie prawie 6,5 m, do którego rozkołysania potrzeba było pół minuty wysiłków czterech dzwonników. Wisiał tam aż do 1945 r., kiedy to, już po zdobyciu Wrocławia, od wybuchu miny zawaliła się dźwigająca go wieża. Początkowo miał on nosić imię dzwonu Marii, jednak przypisywane jego narodzinom krwawe zdarzenia sprawiły, że przylgnęło doń miano Dzwonu Grzesznika. Wykonać go miał najlepszy ludwisarz w mieście, mistrz Michael Wilde. Trudną było sztuką odlanie takiego kolosa i mistrz Wilde miał tylko jedną szansę. Gdyby mu się nie powiodło, całą pracę musiałby zaczynać od nowa. Kiedy już pieczołowicie przygotował formę i zmieszał w tyglu miedź, cynę, cynk i ołów, poszedł do pobliskiej gospody, aby się posilić, a może i wypić kufelek albo dwa dla kurażu. Swemu czeladnikowi przykazał surowo, by pilnował ognia pod tyglem z roztopionym spiżem, ale niczego innego nie ruszał. Młodzik jednak przez głupotę albo nieostrożność bawiąc się tyglem otworzył zawór i spuścił rozgrzany metal do formy. Gdy mistrz dowiedział się, co się stało, w ataku szału przebił swego czeladnika nożem. Mimo, iż szczerze żałował swego uczynku, rada miejska skazała go na śmierć. Udało mu się tylko uprosić, by w dniu kaźni dane mu było usłyszeć swój dzwon. Jakoż zabrzmiał on pięknie, gdy skazańca prowadzono na stracenie i od tego czasu dzwonił za każdym razem, gdy w mieście odbywała się egzekucja.